Justyna Federowicz

ArtykułyHistoria kobiety, może takiej jak Ty?

Historia kobiety, może takiej jak Ty?

Mam poczucie, że na pewnym etapie kariery zawodowej w mojej głowie coś pękło i nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Poznaj moją drogę.

Z tego tekstu dowiesz się:

  • jak wygląda moja historia
  • jak rozpoznałam u siebie wypalenie
  • jakie sygnały w Twojej głowie powinny Cię zaniepokoić

Urodziłam się pod koniec lat 70 w Skierniewicach, jako najstarsza z trójki rodzeństwa. Bycie najstarszą do czegoś zobowiązuje, trzeba opiekować się innymi, być odpowiedzialnym – za siebie, za młodsze rodzeństwo. I liczyć tylko na siebie. Tak wtedy myślałam i takie myślenie zostało mi na długo. W jakiś sposób też mnie ukształtowało. 

Pomaganie i opiekowanie się innymi przyświecało mi również przy wyborze kierunku studiów. Chciałam być nauczycielką, ale nie taką zwykłą, potrzebowałam wyzwania. Wybrałam więc pedagogikę specjalną, chciałam pomagać dzieciom upośledzonym umysłowo. Życie jednak szybko zweryfikowało, że nie jest to praca dla mnie. Praktyki w szkole pokazały mi, że o ile samo pomaganie innym to rzeczywiście moja misja, o tyle ilość bodźców, jakimi byłam bombardowana w ciągu krótkiego dnia w szkole była zdecydowanie nie do wytrzymania dla osoby, u której cechy introwertyczne przeważają nad ekstrawertycznymi. 

Wtedy tego nie wiedziałam, teraz już wiem, że jestem osobą wysoko wrażliwą, a takie osoby dużo intensywniej odczuwają emocje i bodźce napływające z zewnątrz. 

Swoją pierwszą pracę zaczęłam jeszcze na studiach, w obszarze zupełnie innym, niż mój kierunek studiów. Była to praca w biurze rektora prywatnej uczelni, gdzie po raz pierwszy zetknęłam się tematami HRowymi. Zajmowałam się między innymi sprawami kadrowymi nauczycieli akademickich. Po kilku miesiącach pracy wiedziałam już, że HR odpowiada mi zdecydowanie bardziej niż praca w szkole. 

Po ukończeniu studiów magisterskich wybrałam się więc na studia podyplomowe, żeby zdobyć trochę profesjonalnej HRowej wiedzy. Najpierw było prawo pracy, potem zarządzanie personelem – na Uniwersytecie Łódzkim. Później kursy praktyczne. Po 8 latach nadszedł czas na podbijanie wielkiego świata -zaczęłam szukać pracy w Warszawie. 

Kiedy byłam na studiach, marzyłam o tym, aby pracować w pięknym, przeszklonym biurowcu, których w tamtym czasie w Warszawie budowało się bardzo dużo. Po kilku latach to marzenie się spełniło, dostałam pracę w firmie, która miała siedzibę w jednym z najbardziej eksluzywnych biurowców w Warszawie – Metropolitan przy Placu Piłsudskiego. Później były kolejne firmy i kolejne biurowce. 

Pierwsze lata pracy w Warszawie spędziłam w firmach consultingowych, które świadczyły usługi na rzecz zagranicznych klientów. Było to wspaniałe doświadczenie, dzięki któremu zdobyłam praktyczną wiedzę z obszaru tzw. “twardego HR”. Po roku pracy otrzymałam propozycję awansu na stanowisko menedżera małego zespołu. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie, ponieważ byłam jedną z osób najmłodszych stażem i wiekiem. 

W kolejnej firmie moim zadaniem było stworzenie działu kadrowo-płacowego od podstaw – łącznie z budowaniem zespołu i wdrażaniem systemu. Projekt zakończył się sukcesem, odchodząc z firmy zostawiłam doskonale funkcjonujące procesy, wdrożony system kadrowo-płacowy i efektywny kilkuosobowy zespół. 

Byłam już nieco zmęczona consultingiem więc przyszedł czas na wewnętrzny dział HR. Tak rozpoczęłam kilkuletnią przygodę z branżą ubezpieczeniową, gdzie odpowiadałam za cały obszar “twardego HR”. W ostatnich latach, będąc na stanowisku dyrektorskim, zarządzałam kilkunastoosobowymi zespołami. 

Zawsze chciałam być niezależna. Pięłam się po szczeblach kariery, osiągałam sukcesy. To napędzało mnie do działania. Było moim celem w życiu. Praca była dla mnie nadrzędną wartością. Musiałam sobie radzić i zarabiać, ponieważ moje życie potoczyło się tak, że nie miałam innego wyjścia. Nie bez znaczenia jest zapewne fakt, że jestem przedstawicielką pokolenia X, które pracy się nie boi.

Lubiłam, kiedy w pracy było intensywnie, kiedy dużo się działo. Nie lubiłam się nudzić. Uwielbiałam wyzwania. Nie przeszkadzało mi nawet siedzenie po godzinach. Przecież jeśli chcę coś osiągnąć, to tak trzeba. Poza tym, jeśli do czegoś się zobowiązałam, to muszę to dopiąć, przecież są deadliny, targety. Wymagałam od siebie dużo. Chciałam być perfekcyjna. Chciałam sprostać oczekiwaniom.

Aż przyszedł moment, kiedy byłam już na odpowiednim stanowisku, zarabiałam wystarczająco dużo. I pracowałam ekstremalnie dużo, tak jak zawsze lubiłam. 

A ja, zamiast ekscytacji i spełnienia, czułam, że zaczynam się dusić. Przestałam cieszyć się z wyjścia do biura, moje zadania wydawały mi się coraz bardziej monotonne i bezsensowne. W niedzielę już żyłam pracą, często pracowałam w weekendy. W końcu laptop miałam zawsze przy sobie (na urlopie też). W nocy z niedzieli na poniedziałek zwykle miałam problemy z zaśnięciem, prawie nie spałam. W pracy czekała na mnie niemożliwa do zrealizowania w ciągu 8 godzin ilość zadań. Do tego dochodziła narastająca presja i wieczny brak czasu. Czułam się coraz bardziej zmęczona.

Nie miałam motywacji nie tylko do pracy, ale też ugotowania obiadu w domu, czy zajęcia się swoimi pasjami. A mam im całkiem dużo – bieganie, siłownia, strzelanie, podróże, fotografia. Wtedy nic mi się nie chciało. Zapomniałam o moich pasjach, odłożyłam je na bok. 

Pierwszy poważny kryzys objawił się brakiem panowania nad emocjami, których zawsze tak bardzo wystrzegałam się w pracy. Przecież trzeba być twardą. Pokazywanie emocji w pracy jest nieprofesjonalne, tak zawsze myślałam. Ale wtedy, po prostu rozkleiłam się na spotkaniu. Popłynęły łzy. Wstydziłam się tego okrutnie. 

Miałam też problemy ze snem, już nie tylko w nocy z niedzieli na poniedziałek, ale kilka dni w tygodniu. Melisa przestała pomagać. Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. 

Pojawiły się niechęć, obniżony nastrój, stany lękowe, szczególnie w sytuacjach związanych z pracą. 

Moje ciało zaczęło coraz częściej dawać mi sygnały, których jeszcze wtedy nie rozumiałam. Pojawiały się kontuzje, infekcje, stany zapalne. Tak często, jak nigdy wcześniej.

Teraz już wiem, że doświadczyłam wypalenia.

W tym pierwszym etapie pomógł mi głęboki coaching, dzięki któremu nauczyłam się rozpoznawać emocje i ich słuchać, stawiać granice oraz po prostu dbać o siebie, o swój wypoczynek, o swój dobrostan. Nie było do dla mnie łatwe, musiałam się tego nauczyć. Jako osoba, która zwykle zajmowała się kilkoma rzeczami na raz (żeby nie tracić czasu), nagle miałam pozwolić sobie na chwile “nicnierobienia”. 

Kilka lat temu twierdziłam, że medytacja, joga – to nie dla mnie, za mało dynamiczne, nic się nie dzieje. Teraz nie wyobrażam sobie rozpoczęcia i zakończenia dnia bez choćby krótkiej medytacji. Te chwile wyciszenia, bycia tu i teraz, tylko ze sobą, były dla mnie wtedy bardzo ważne. Być może nawet uratowały mnie przed depresją lub całkowitym załamaniem. 

Wydawało mi się, że okres największego stresu mam już za sobą, nauczyłam się go też w pewien sposób regulować. Tkwiłam jednak nadal w środowisku, gdzie stresorów był aż nadmiar. Przyszedł więc kolejny kryzys, tym razem po urlopie. Wtedy już nawet moja coach zalecała mi wizytę u lekarza. Spędziłam ponad dwa miesiące na zwolnieniu lekarskim. Dostałam leki na sen i na lepszy nastrój. Wiedziałam, że praca w dotychczasowym trybie, na etacie, od-do, 8h+, w korporacji, w pędzie, w stresie – to już nie dla mnie. Wiedziałam, że jeśli wrócę do takiego środowiska, wrócą też moje problemy. 

Postanowiłam więc iść za głosem serca i zrobić kolejną rewolucję w swoim życiu – zacząć pracować jako coach. Nie znałam świata poza etatem, więc lęk był ogromny, ale entuzjazm jeszcze większy. Skończyłam szkołę coachingu i dodatkowe kursy, tak aby profesjonalnie wykonywać swoją pracę.

Tak właśnie znalazłam się tutaj. W miejscu, gdzie mogę pomagać innym kobietom w ich rozwoju, wspierać je w ich rewolucjach i dzielić się swoim doświadczeniem. 

Jeżeli szukasz profesjonalnego wsparcia w postaci kobiety, która zna i rozumie Twoje problemy, jesteś we właściwym miejscu. Nie jesteśmy same. Możemy prosić o pomoc.